Pewnego pięknego dnia obudziłem się, i wiedziałem, że muszę ruszyć w świat. Narodziła się we mnie niczym nieuzasadniona pasja. Jeśli rozumiesz, lub chcesz zrozumieć, czym jest pierwotny instynkt przemieszczania się, to jest to miejsce dla Ciebie.
"Life is either a darring adventure, or nothing" Hellen Keller

wtorek, 25 stycznia 2011

11. Katedra Sameba i Metechi

     Zaraz po opuszczeniu okolic pałacu prezydenckiego wdrapaliśmy się wyżej, aby dojść do Katedry Sameba. Zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Pomimo, że jest monumentalna, to w wyglądzie wydaje się być lekka, a drobne proste w formie detale architektoniczne dodają jej niespotykanej subtelności. Dookoła jest otoczona murem, tak jak większość kościołów w Gruzji, a przestrzeń pomiędzy murem i budynkiem jest bardzo ładnie zagospodarowana kostka brukową, sadzawkami, fontannami i zielenią. Wnętrze jest proste, bez zbytniego przepychu i kiczowatych detali, jednak to nie przeszkadza w nabraniu szacunku do miejsca. To, co zaskoczyło mnie po wejściu to brak ławek i głównego ołtarza. Na środku znajduje się tron, pewnie dla duchownego odprawiającego nabożeństwo. Na ścianach i filarach są obrazy, które chyba mają tutaj bardzo duże znaczenie i są otaczane wyjątkową czcią. Ludzie modlą się właśnie przed nimi i zapalają długie cienkie świeczuszki, na znak „czegoś”, o co postanowiłem zapytać kiedyś jednego z miejscowych. W ogóle muszę spytać kogoś o ich wiarę, bo gruziński Kościół jest autokefaliczny czyli posiada własne niezależne władze. Rozbudziło to moją ogromną ciekawość, bo w sumie większość zabytków, jakie pewnie zobaczę to będą właśnie zabytki sakralne. Muszę więc rozumieć mniej więcej dlaczego wyglądają tak, a nie inaczej i w jaki sposób stały się z wyglądu twierdzami. Chodząc po Tbilisi nie spotkałem żadnego nowo wybudowanego kościoła, więc pewnie nie ma w Gruzji mody na nadmierną ilość parafii. Widziałem za to obok kościołów gruzińskich zabytkowy meczet, starą synagogę i kościół rzymskokatolicki. Wszystko zostało wybudowane o wiele wcześniej, niż w zachodniej Europie zaczęto w ogóle mówić o tolerancji wyznaniowej. Fakt istnienia tych dobrze zachowanych budowli świadczy o tym, że jednak gdzieś na świecie dało się obok siebie tworzyć wspólnoty religijne rożnych wyznań bez rozlewu krwi i wzajemnego wyniszczania się.
     Po ostatnim spojrzeniu na katedrę Samebę udaliśmy się w dół, w kierunku rzeki Kury, ale bardziej na południe, co doprowadziło nas do pięknie położonej na urwisku świątyni Matki Boskiej Metechskiej. Metechi, bo tak inaczej nazywanej jest to miejsce, dosłownie wisi nad skalną przepaścią i z jednej strony przylega do małego, malowniczego ogrodu, a z drugiej do pomnika dawnego króla Wachtanga Gorgosała patrzącego z konia w stronę urwiska. Gdyby koń mógł zrobić choćby jeden krok, to król spadłby kilkanaście metrów w dół prosto do wody. Koń jednak na szczęście się nie rusza, a Wachtang Gorgosał zupełnie na luzie może sobie trzymać uniesioną w powitalnym geście prawą rękę. Nie byłbym sobą, gdybym ironicznie nie zauważył, że król patrzy prosto na monument Matki Gruzji znajdujący się po drugiej stronie miasta. Wszystko to wygląda, jakby król machał właśnie do błyszczącej i smukłej Matki Gruzji, która trzyma w jednej ręce ogromną miskę z winogronami, a w drugiej miecz i jest dobrze widoczna z tak dużej odległości tylko ze względu na swoje imponujące rozmiary.
     Postanowiłem wejść do środka świątyni. 
Metechi pomimo swojej dziesięciowiekowej historii wygląda tak, jakby wybudowano ją całkiem niedawno. Podejrzewam więc, że chyba nie jest to oryginalny budynek, lecz ostatnio odnowiony, czy też nawet odbudowany. Natalia nie została wpuszczona chyba ze względu na swój strój. W mojej opinii wyglądała na tyle odpowiednio, że nie znalazłem powodu, dla którego została zmierzona tak ciężkim wzrokiem innych kobiet, który zrozumieliśmy bez zbędnego tłumaczenia. W środku kończyło się nabożeństwo i właśnie wychodził jakiś bardzo ważny duchowny. Wszyscy pchali się do niego, aby dać się dotknąć, więc korzystając z okazji też się wystawiłem i akurat mi się udało. I to podwójnie bo dodatkowo duchowny kładąc mi ręce na głowie coś do mnie powiedział po gruzińsku. Był to chyba akt błogosławieństwa, co mnie niezmiernie uradowało. Bóg przecież jest chyba jeden, więc nie ma znaczenia jaki duchowny mnie błogosławi. Ważne, że dobrze mi życzy i odwołuje się do Boga. Mam tylko nadzieję, że nie popełniłem w rozumieniu gruzińskiej wiary jakiegoś świętokradztwa, bo obrażanie miejscowych wierzeń było chyba ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał. Po zakończeniu procesji duchowny poszedł (Uwaga! Na nogach, nie samochodem) a my udaliśmy się na prawą stronę Kury aby zobaczyć stare centrum miasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz