Pewnego pięknego dnia obudziłem się, i wiedziałem, że muszę ruszyć w świat. Narodziła się we mnie niczym nieuzasadniona pasja. Jeśli rozumiesz, lub chcesz zrozumieć, czym jest pierwotny instynkt przemieszczania się, to jest to miejsce dla Ciebie.
"Life is either a darring adventure, or nothing" Hellen Keller

czwartek, 20 stycznia 2011

8. Tbilisi - Kura ;)

Po skromnym śniadaniu postanowiliśmy z Bartkiem i Natalią ruszyć na miasto. Pomimo całej nieprzespanej nocy ani przez moment nie wpadł nam do głowy pomysł, aby się zdrzemnąć. Ruszyliśmy więc przed siebie. Dołączył się do nas Peter – Anglik poznany u Iriny. Okazał się być całkiem w porządku i w dodatku miał swoją ciekawą historię życiową, o której może kiedyś napiszę. Po kilku minutach dotarliśmy do rzeki. Przez Tbilisi płynie rzeka Kura, którą miejscowi nazywają Mtkwari. Jest to bardziej ściek, niż rzeka dzielący miasto na dwie części. Jest taka legenda, która mówi, że kiedyś ktoś postanowił wykąpać się w rzece Kurze – Mtkwari i przeżył nie doznając większych obrażeń. Nad prawobrzeżną częścią wznosi się góra uwieńczona bardzo wysoką wieżą telewizyjną i parkiem rozrywki, trochę niżej pozostałości zamku z monumentem Matki Gruzji. Nad częścią lewą góruje największy kościół Zakaukazia – Katedra Sameba oraz pięknie wyremontowany Pałac Prezydencki. Oba budynki znajdują się na wzniesieniu schodzącym do Kury bardzo stromym, praktycznie pionowym, skalistym urwiskiem wysokim na mniej więcej 40 metrów. Bardzo pięknie to wszystko wygląda z bulwaru wzdłuż rzeki. W bezpośrednim sąsiedztwie Kury nasz chodnik nagle się urwał, więc zostaliśmy zmuszeni do przejścia przez czteropasmówkę. Horror. Nie pamiętam, kiedy ostatnio przeżegnałem się tak wiele razy. Po drugiej stronie czteropasmówki chodnik za jakiś czas również się skończył, co zmusiło nas do ponownego przejścia przez drogę. Miasto wyraźnie nas testuje... Idąc dalej wzdłuż rzeki dotarliśmy do pchlego targu, na którym można było kupić dosłownie wszystko. Kryształy, radzieckie gry elektroniczne, odznaczenia wojskowe wszystkich armii świata, części do aparatów fotograficznych, młynki do kawy, socjalistyczne wypociny literackie kilku myślicieli, portrety Stalina, noże, części do karabinów, amunicję (?!), rogi do picia wina… No dosłownie wszystko o czym bym pomyślał byłbym w stanie tam znaleźć. Pchli targ nie posiadał straganów. Ludzie handlowali towarem rozłożonym na kocach na ziemi. Wiele pseudo-stoisk wyglądało tak, jakby było przygotowanych do zwinięcia się w 15 sekund. Zupełnie mnie to nie dziwiło spoglądając na ich zawartość. Po przejściu targu postanowiliśmy nie poruszać się dalej wzdłuż rzeki, lecz po jej lewej stronie rozpocząć wspinaczkę na urwisko, w kierunku katedry Sameby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz