Pewnego pięknego dnia obudziłem się, i wiedziałem, że muszę ruszyć w świat. Narodziła się we mnie niczym nieuzasadniona pasja. Jeśli rozumiesz, lub chcesz zrozumieć, czym jest pierwotny instynkt przemieszczania się, to jest to miejsce dla Ciebie.
"Life is either a darring adventure, or nothing" Hellen Keller

środa, 26 stycznia 2011

12. Na spotkanie z T.

     Przed wyjazdem z Polski przez facebooka poznałem T. Napisałem do kilkudziesięciu losowych osób z Tbilisi, aby przed wyjazdem poznać kogoś, kto pokaże mi miasto. Wielu odpisało, ale tylko T wzbudził moje zaufanie i w dodatku jako jedyny płynnie porozumiewał się po angielsku, co znacznie ułatwiało mi rozmowę. Nie zdradzam pełnego imienia, ze względu na jego prośbę, abym ograniczył się do jednej literki, którą akurat lubi. Prośba ta jest tym bardziej istotna, że T ma niepopularne poglądy, które chciałbym kiedyś tu przedstawić, a to mogłoby skomplikować mu życie. Wszyscy, którzy znacie T, nie ujawniajcie proszę jego pełnych danych. To, co T mówi, jest niezwykle przemyślane i dojrzałe jak na 18 letniego chłopaka i pozwoliło mi spojrzeć na wiele spraw w Gruzji z perspektywy innej niż oglądana w telewizji. Zachęcił mnie też, do podejmowania prób konfrontowania z gruzińską rzeczywistością informacji, jakimi karmią nas polskie media. Próby te podejmowałem prawie przy każdej rozmowie z miejscowymi i okazało się, że pomimo jednolitych informacji dochodzących z tego kraju nie wszyscy w Gruzji myślą tak samo. Zresztą dlaczego mieliby? Ile ludzi, tyle poglądów, więc jeśli słuchacie reportaży prezentujących tylko jeden punkt widzenia, to musi to być manipulacja. Właśnie dlatego nie mam telewizora. No nieważne… Piszę o T akurat teraz, bo pierwszego dnia umówiliśmy się na mieście, więc zabrałem moich nowych znajomych i poszliśmy na umówione miejsce spotkania - pod McDonaldem, a gdzieżby inaczej.
     Poszukiwania McDonalda nie były trudne, bo chyba jest jeden, ale musieliśmy przejść na nogach od Metechi do Placu Swobody i przez całą aleję Rustaveli, co jest dość długą trasą i zajęło nam około 40 minut. Celowo nie skorzystaliśmy z transportu publicznego, bo trochę nas przerażał, ale o tym jeszcze kiedyś napiszę. Piesza wycieczka przez stare miasto okazała się wyjątkowo przyjemna. Charakterystyczną zabudową tej części Tbilisi są pięknie odnowione, niskie, kolorowe budynki z długimi balkonami dookoła i dachami z czerwonej dachówki. Balkony te są albo otwarte, albo zabudowane oknami i przeważnie „wystają” na zewnątrz budynku. Uroku dodaje ukształtowanie terenu, gdyż w tym rejonie miasto wspina się na wzgórze w kierunku górującej nad wszystkim twierdzy Narikala i aluminiowej Matki Gruzji. Będąc w tej okolicy zwiedziliśmy śliczną katedrę Sioni, która swoją historię rozpoczęła w VI wieku. W szóstym wieku! Nie muszę chyba pisać, na jakim etapie rozwoju znajdowały się wtedy ziemie obecnie należące do Polski i co Słowianie wtedy w ogóle wiedzieli o Chrześcijaństwie. Sioni, jak większość wszystkiego co znajduje się w Gruzji była tyle razy palona i plądrowana przez najeźdźców, że trudno chyba określić z jakiego okresu pochodzi obecny budynek. Ale bardzo mi się podoba skromna dostojność tego miejsca i na pewno będąc w Tbilisi trzeba tam się udać.
Idąc wąskimi ulicami na południe doszliśmy do Placu Swobody (Tavisuplebis Moedani), od którego wychodzi główna, reprezentacyjna ulica miasta – Rustaveli. Od tego placu miasto zaczyna wyglądać bardziej „europejsko” z wielkimi, bardzo ładnymi gmachami architektonicznie wyglądającymi na XVIII – XIX wiek. Na środku Placu Swobody znajduje się wysoka kolumna, na szczycie której patron Gruzji – pozłacany święty Jerzy zabija złotego smoka. Idąc dalej ulicą Rustaveli ma się wrażenie, że to już nie jest Tbilisi. Asfalt stał się idealnie równy, bez dziur, chodniki zrobiły się szerokie, pojawiły się ładnie przystrzyżone drzewka, tryskające wodą fontanny i ławeczki, na których można odpocząć. Gdyby nie brak przejść dla pieszych (są może ze dwa przejścia podziemne) i charakterystyczny gruziński gwar uliczny, to naprawdę można byłoby pomyśleć, że jest się w innym kraju. Bo tak naprawdę Rustaveli jest kłamstwem. Wyremontowane gmachy teatrów i budynków rządowych, pięknie wykończone hotele i bogate sklepy wydają się nie pasować do tego, co widzieliśmy wcześniej. Nie minęły przecież nawet dwie godziny od naszego pobytu w biednej, lewobrzeżnej części miasta, gdzie wszystko się sypie. Nie chcę tutaj stwierdzać, że nie powinno być Rustaveli w biednej Gruzji, chciałem tylko zwrócić uwagę na pojawiające się wyraźne urbanistyczne sprzeczności. Wyjątkowo ciekawymi miejscami na Rustaveli jest znany nam z telewizji budynek parlamentu z charakterystycznymi wysokimi kolumnami, naprzeciwko którego znajduje się urokliwy kościółek Kaszweti. Oczywiście niezrównanie wyjątkowy w swojej majestatycznej prostocie. Zacząłem już powoli uznawać za standard uderzającą pięknem skromność w gruzińskim budownictwie sakralnym.
Idąc dalej ulicą Rustaveli w jakiś sposób dowlekliśmy się na Plac Republiki, gdzie znajduje się McDonalds i mieliśmy już całkowicie dość poruszania nogami. Spóźniliśmy się 15 minut, ale T na szczęście na nas czekał. Od tej pory wszystko w Tbilisi stało się o wiele, wiele łatwiejsze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz