Ostatnio w Gruzji panuje mania szpiegowania i aresztowania szpiegów. Jeszcze przed wyjazdem czytałem, że zdarzały się już aresztowania za szpiegostwo Rosjan i obywateli innych krajów. Nie przypuszczałem jednak, że może przytrafić mi się coś, co zmrozi mi troszkę krew w żyłach. Po tym jak jeszcze pierwszego dnia zaczęliśmy wspinać się w kierunku Sameby zostałem zatrzymany przez dwóch policjantów. Oczywiście nie używali języka angielskiego, który i tak powoli zaczął wydawać mi się totalnie nieprzydatny. Po gruzińsku, w niezbyt miłym tonie zaczęli mi coś mówić. Po tym zabrali mi aparat fotograficzny i zaczęli przeglądać moje zdjęcia. Czułem się dość nieprzyjemnie zatrzymany pierwszego dnia przez policję za nie wiadomo co. Powiedziałem do nich jedno z niewielu zdań gruzińskich, jakie znałem, czyli „Jestem Polakiem i nie rozumiem po Gruzińsku” (co dość ciekawie brzmi: me poloneli war, wer gawige qartuli"). Pokazałem też paszport. Odniosłem wrażenie, że po tym atmosfera trochę się rozluźniła, a policjanci przypomnieli sobie nawet, że uczyli się kiedyś rosyjskiego. Otrzymałem polecenie usunięcia części zdjęć, gdyż znajdowało się na nich bezpośrednie otoczenie pałacu prezydenckiego, a takich zdjęć w Gruzji robić podobno nie wolno. Ich wywożenie z kraju wskazuje na działalność szpiegowską. To nic, że zgodnie z zasadą powszechnej dezinformacji nie było żadnych oznaczeń typu „zakaz fotografowania”. Nie było nawet żadnej tabliczki z makaronowym pismem gruzińskim, która potencjalnie zawierałaby taką informację. Usunąłem więc wszystkie podejrzane zdjęcia, z postanowieniem, że i tak zrobię je innego dnia. Zrobiłem. Sam pałac prezydencki jest budynkiem bardzo ładnym, ale nie można mu się przyjrzeć z bliska. Jest otoczony kamiennym murem, przed którym znajduje się dość sporo uzbrojonej policji. Każda próba zatrzymania się na chwilę kończy się popędzaniem i wrogimi spojrzeniami. Trzymając aparat w ręce czułem się jakbym trzymał co najmniej granatnik. Trzeba się więc było w miarę szybko zmywać. Nie wiem, co o swoim bezpieczeństwie myśli prezydent Gruzji, ale jego siedziba z wyglądu bardziej pasuje do nielubianego dyktatora, niż wybranego w wolnych wyborach szefa demokratycznego kraju, jakim niewątpliwie jest Michaił Saakaszwili. W czasie, gdy byłem w Gruzji, gruzińskie służby bezpieczeństwa aresztowały za szpiegostwo 20 osób. Wszyscy byli pracownikami lub współpracownikami gruzińskiego wywiadu. 3 dni po moim wylocie z Tbilisi, aresztowano kolejnych 13 osób, w tym 4 Rosjan. Cieszę się, że mimo wszystko nie podniosłem tej statystyki, ale ciekawi mnie, czy wywiozłem z kraju coś, co jest dowodem na moją rzekomą współpracę z rosyjskim KGB. Oczywiście nie licząc pewnych zdjęć, które wywiozłem z premedytacją ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz