Pewnego pięknego dnia obudziłem się, i wiedziałem, że muszę ruszyć w świat. Narodziła się we mnie niczym nieuzasadniona pasja. Jeśli rozumiesz, lub chcesz zrozumieć, czym jest pierwotny instynkt przemieszczania się, to jest to miejsce dla Ciebie.
"Life is either a darring adventure, or nothing" Hellen Keller

poniedziałek, 17 stycznia 2011

4. W drogę!

I w taki oto sposób, po wypowiedzianym w myślach „co ja robię” znalazłem się w pociągu relacji Wrocław – Katowice zbliżając się do Okęcia. To znaczy chyba oddalając się… Ale w PKP jest tak jak w życiu – czasami trzeba się cofnąć, aby następnie ruszyć do przodu. I trasa z przesiadkami Wrocław – Opole – Katowice – Warszawa z powodu remontów trwała tego dnia prawie 2 godziny mniej niż bezpośrednie połączenie Wrocław – Łódź – Warszawa. Najlepsze było to, że pociąg był piętrowy, co przysporzyło mi niezmiernie dużej frajdy. Zawsze odkąd pamiętam uwielbiałem piętrowe pociągi i o ile kiedyś jeździły głównie takie, to w dzisiejszych czasach trzeba mieć szczęście. A Polska oglądana z wyższego piętra pędzącego dwupoziomowego pociągu jest naprawdę piękna. Zwłaszcza późnej jesieni, kiedy prawie wszystko dookoła jest miedziane lub złote. Miałem ogromne szczęście rodząc się właśnie tutaj i ta krótka podróż była jedną z tych chwil, kiedy sobie o tym przypomniałem. Pomyślałem sobie, że myśl o opuszczanej Ojczyźnie to całkiem niezły początek dalekiego wyjazdu, bo pomimo pewnie wspaniałych wrażeń, które mnie czekają, na pewno będę chciał wrócić... Towarzystwo na lotnisku okazało się wybitnie niepolskie. Oczywiście byłem pierwszy, ponieważ nie widziałem sensu w bezcelowym włóczeniu się po Warszawie i postanowiłem od razu po przyjeździe udać się na Okęcie. Po załatwieniu wszystkich odpraw pozostało mi dwugodzinne czekanie przed ostatnią bramką prowadzącą wprost do samolotu. Miałem więc to szczęście obserwować wszystkich po kolei, którzy się pojawiali z nadzieją, że być może poznam kogoś, z kim spędzę na zwiedzaniu kilka dni, lub jakichś miejscowych, których popytam o kilka niemożliwych do znalezienia w necie rzeczy. Najpierw przyszła taka młoda dziewczyna, która w ręku miała gruziński paszport. Okazała się jednak wybitnie niekulturalna bo na moje próby nawiązania konwersacji odpowiedziała tylko zmianą miejsca siedzącego odwracając się do mnie zadem i nie mówiąc przy tym ani jednego słowa. No cóż… Następna młoda Gruzinka, która wyglądała na studentkę co prawda odpowiedziała na moje powitanie i nawet pięknie się uśmiechnęła, ale zaraz po tym zasłoniła się angielskim Newsweekiem. A szkoda, bo była całkiem ładna. Ławki przed moją bramką dość wcześnie zapełniły się pasażerami, ale dopiero tak około pół godziny przed odlotem pojawili się ludzie wyglądający na Polaków i mogłem spokojnie zająć się podsłuchiwaniem. Uświadomiłem sobie, że jest więcej ludzi, którzy nie za bardzo mają koncepcję co ze sobą zrobić po wylądowaniu w Tbilisi o 3:50. Byli nawet tacy, którzy nie wiedzieli co ze sobą zrobić w ogóle, bo po prostu nie mieli planu. I tak poznałem Bartka i Natalię, którzy przez Tbilisi mieli zamiar dostać się do Armenii. Postanowiliśmy więc spędzić noc na lotnisku w Tbilisi razem, a po świcie pojechać do prywatnego hostelu, którego namiar miałem. Wsiadając do samolotu miałem już poczucie, że nie jestem sam i było mi to bardzo na rękę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz