Mój pomysł wycieczki do Gruzji jest właściwie przypadkiem, niż raczej przemyślanym wyborem. Trzy miesiące wcześniej w najbardziej niedostępnych dla mnie obszarach mojego mózgu wykiełkowała koncepcja wyjazdu do Azerbejdżanu. Nie wiem dlaczego tak się stało i dlaczego akurat Azerbejdżan, ale od pewnego lipcowego dnia ogarnęła mnie obsesja tak silna, że do tej pory jestem przerażony samym sobą. Cały mój wolny czas zacząłem poświęcać organizacji tej właśnie wyprawy i poszukiwaniu drugiego świra chcącego tam jechać. Ale większość ludzi, jak to mówi jeden z moich znajomych, nie jedzie nigdy w miejsca w podejrzanym rejonie świata, które na mapie oznaczane są cyferkami i ich nazw trzeba szukać w legendzie. Może to i racja, jednak wyobrażam sobie jaka jeszcze kilka lat temu mogła być reakcja przyjaciół Amerykanina, czy Australijczyka na wieść o wyjeździe do jakiejś Polski nie wiadomo po co. Tak to już jest, że nie zawsze jesteśmy rozumiani. Kiedy początkiem września uświadomiłem sobie, że nie znajdę nikogo ani wśród znajomych, ani nawet przez Internet to postanowiłem wybrać się sam. I wtedy właśnie głupie zrządzenie losu zmieniło mój cel o kilkaset kilometrów na północ. Wybierałem się pociągiem do domu i biegnąc na peron postanowiłem kupić sobie coś ciekawego do czytania. Nie wytrzymałbym cztero i pół godzinnej trasy Wrocław – Bielsko Biała bez czegoś do robienia. Trzy minuty przed odjazdem w peronowym kiosku poprosiłem o National Geographic, zapłaciłem dychę i wsiadłem do wagonu. Byłem naprawdę bardzo zły jak uświadomiłem sobie, że nie dość, że przepłaciłem, to dostałem jeszcze nie to, co chciałem. Po National Geograpic Traveler można się było spodziewać podobnie wysokiej jakości, ale nie prosiłem o Travelera tylko zwykłego! Nuda pokonała moją irytację i zacząłem czytać. Tam właśnie trafiłem na zajmującą całą stronę A4 reklamę: „Lot otwiera bezpośrednie połączenie do Tbilisi, już od 265 PLN”. Postanowiłem więc zmienić swoje plany i odwiedzić Gruzję. Znalazłem też wspaniały argument uspokajający moją rodzinę przed obawami, że moje szaleństwo jest związane z chorobą umysłową (lub czasową niepoczytalnością), która z pewnością doprowadzi mnie do śmierci lub co najmniej kalectwa. Nikt mi tego nigdy nie powiedział wprost, ale miałem wrażenie, że parę osób z pracy, czy też z rodziny tak właśnie myśli. Zakomunikowałem więc wszystkim, że podjąłem świadomą i przemyślaną decyzję rezygnacji z Azerbejdżanu na korzyść Gruzji, podyktowaną względami związanymi z samotnym podróżowaniem i chęcią poprawy bezpieczeństwa mojego wyjazdu. Czy jakoś tak. Nawet nie wiem dlaczego wyjazd do jakiegokolwiek z krajów kaukaskich miałby być niebezpieczny, ale skoro w naszym społeczeństwie Gruzja jawi się jako miejsce bezpieczniejsze od Azerbejdżanu, to dlaczego by nie wykorzystać tego przeświadczenia do własnych celów. I w taki właśnie sposób od razu uciąłem wszystkie dyskusje typu „nie jedź sam”, bo bilet miałem już kupiony i wybrałem przecież bezpieczniejszy, chrześcijański kraj z dość dobrą opinią w Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz