W Gori znajduje się jedno z prawdopodobnie dwóch ostatnich na świecie muzeów Stalina. Drugie, znajduje się w Batumi, na gruzińskim wybrzeżu Morza Czarnego. Co w takim kraju jak Gruzja robią muzea jednego z największych tyranów, jakich znała historia? „Przecież Stalin był Gruzinem” często słyszymy od miejscowych po zadaniu im tego pytania i aż się włosy jeżą, że dla niektórych ludzi tutaj taka odpowiedź jest jedynym uzasadnieniem. Postanowiłem oczywiście odwiedzić muzeum i zobaczyć jakiej historii uczy, a jest to naprawdę bardzo wybiórcza historia.
Muzeum znajduje się niedaleko ratusza i aby do niego dotrzeć, trzeba przejść przez długi i wąski, zaniedbany park. Muzeum mieści się w dużym gmachu, ale pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy nie był budynek, lecz dość duża dziura w ziemi, z której wystawały stalowe pręty. To tutaj, jak się dowiedziałem, będzie chyba przeniesiony pomnik Stalina, który jeszcze do czerwca 2010 roku stał przed ratuszem. Zapadła decyzja, aby go usunąć z głównego placu miasta i pani w kasie muzeum nie chciała mówić o tym, kto kazał go zburzyć i jakie były tego powody. Przeczytałem później, że prezydent Gruzji kojarzył jego obecność z "wpływami Moskwy w Gruzji". Pomyślałem sobie, że może to muzeum wcale nie wychwala tyrana, ale mówi o stalinizmie w sposób obiektywny. Jednak praktycznie od razu zostałem sprowadzony na ziemię: „Proszę się nie martwić, za muzeum stoi mniejszy posąg, jest też kilka tutaj, w budynku, więc na pewno zobaczy pan Stalina”. Po co więc usuwać pomnik sprzed ratusza, skoro ma być postawiony koło muzeum i w dodatku z tyłu stoi taki sam, tylko ze troszkę mniejszy? Czy nie powinno być w tym większej konsekwencji? Okazało się, że można też z przewodnikiem zwiedzić dom, w którym ponoć mieszkał Stalin jako dziecko i jest też wagon, w którym podróżował na konferencję w Jałcie. Jeśli będziemy chcieli, to po zwiedzeniu głównej ekspozycji Pani chętnie nas oprowadzi.
Muzeum Stalina - na pierwszym planie pozostałości po pomniku, w tle obudowany dom szewca Dżugaszwilego i gmach muzeum |
W muzeum byliśmy z Peterem jedynymi zwiedzającymi, bo było po sezonie turystycznym i ogólnie w Gori turystów było jak na lekarstwo. Po wejściu do sal wystawowych ma się wrażenie, że czas zatrzymał się tutaj jeszcze za czasów radzieckich. Chyba nic się nie zmieniło poczynając od karteczek przy eksponatach i na malowaniu sufitu kończąc. Jest natomiast schludnie i widać, że pracownicy dbają tutaj o czystość. Szkoda, że treść, jaką niosła ekspozycja delikatnie mówiąc nie była ciekawa. Można było zobaczyć mnóstwo pamiątek rzeczowych, prezentów, mebli, odznaczeń, przedmiotów codziennego użytku, czy też zapisków. Niektóre rzeczy były naprawdę ładne i warte wystawienia w jakimś muzeum. Były też gabloty ze zdjęciami opowiadającymi historię Stalina. Nie znalazłem nic o czystkach w Armii Czerwonej, o głodzie na Ukrainie, ani o inwazji na Polskę. Próżno było szukać czegoś o gułagach, zsyłkach, masowych morderstwach. Nic w tym miejscu nie wskazywało na to, że stalinizm mógł mieć jakiekolwiek ciemne strony. Była nawet sala, która w wyglądzie przypominała świątynię ku pamięci Stalina z puszczaną muzyką żałobną. Będąc tam miałem wrażenie, że projektantowi naprawdę brakowało „wodza”. Takie miejsce jak to muzeum, w Polsce nie miało by prawa istnieć w tej postaci.
Muzeum Stalina - ekspozycja wewnątrz |
Szybko się nam znudziła ekspozycja w środku i poszliśmy z przewodniczką zwiedzić chatkę Stalina. Jego ojciec był szewcem, a życie małego Józefa (właściwie nie jest to jego prawdziwe imię) było raczej ciężkie i okupione cierpieniem. To pewnie dlatego był podatny na ideologię, która zanim zaczęła niszczyć świat zniszczyła jego samego. W domku nie można było za bardzo się poruszać, ani niczego dotykać. Co innego w wagonie. Tutaj, jeśli chciałem mogłem sobie usiąść przy biurku, gdzie Stalin tworzył i podpisywał różnego typu dokumenty związane z jałtańską konferencją, pewnie też dokumenty związane z Polską. Nie chciałem usiąść, przesądnie bałem się, że się zarażę czymś złym JŁóżka też się bałem. Całe to miejsce budziło we mnie tak głęboką odrazę, że z trudem przychodziło mi odwzajemnianie uśmiechu pani przewodnik, a tłumaczone przeze mnie słowa na język angielski dla Petera z trudem wychodziły mi przez usta. Na szczęście pani przewodnik nie wgłębiała się w historię ani jej ocenę, lecz ograniczyła się do podawania suchych faktów: „tutaj jest to, a tu to”. Szybko się stamtąd zmyliśmy. Peter był zdziwiony tym wszystkim, ja byłem raczej zdegustowany. Ale to w sumie jest też ich historia i Gruzini mają prawo we własnym, wolnym kraju przedstawiać ją tak, jak chcą. W końcu żyjemy w czasach wolności słowa.
Skąd jednak się bierze tak dziwne podejście w tym kraju do tego człowieka? Co prawda są tu ludzie, którzy oceniają go jako zbrodniarza, ale dla sporej części społeczeństwa jest on kimś wspominanym z uśmiechem na twarzy. Jest tak zwłaszcza w mniejszych miastach i wsiach oraz u ludzi starszych. Może Stalin był dla Gruzinów dobry? Może jego historia była przekazywana z rodziców na dzieci w sposób nieco upośledzony, bo w sumie kto wówczas w Gruzji mógł znać inną prawdę niż tą powszechnie dopuszczaną do publicznej wiadomości? Dzisiaj w Gruzji nie żyje się dobrze w przeciwieństwie do czasów bogatej republiki związkowej. Zdecydowanie zbyt dużo ludzi musi walczyć o jedzenie na każdy kolejny dzień, a w dodatku praktycznie od rozpadu ZSRR kraj nie zaznał długotrwałego pokoju. Nie chcę oceniać, czy takie powody mogą być wystarczające do lepszej oceny ich rodaka, ale myślę, że mogę to zrozumieć. Im więcej dni spędziłem w Gruzji, tym było mi łatwiej i tym mniej włos mi się na głowie jeżył. A może to my się mylimy i nawet w bestii warto dostrzec pozostałości człowieka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz