Na niedzielę zaplanowałem sobie wstępnie wyjazd do Kazbegi, ale jakto już bywa w improwizowanych wyjazdach wszystko się pozmieniało. Irina zadzwoniła do swojej koleżanki i dowiedziała się, że pogoda w górach w niedzielę ma być zła i pewnie nic nie będzie widać zza mgły. Natomiast zapowiadano na świetną widoczność w poniedziałek. W związku z tym razem z Peterem postanowiliśmy pojechać do Gori. Zostaliśmy w dwójkę, bo Bartek i Natalia w sobotę wieczorem pojechali już do Erywania. Praktycznie zmusiliśmy się do wstania o 7:30 co u mnie niemalże graniczy z cudem. Było o tyle ciężko, że w sobotę wieczorem po powrocie z Mcchety poszliśmy z Peterem do centrum miasta na plenerową imprezę Tbilisoba – coś w rodzaju „dni miasta”. Było nawet ciekawie, a na scenie występowało kilka lokalnych zespołów, więc zostaliśmy praktycznie do końca kosztem snu. No cóż, jeśli chciałbym się wyspać i wypocząć to pojechałbym na wakacje do kurortu nad jakimś ciepłym morzem i na samą myśl o takich wakacjach robi mi się niedobrze.
Do Gori można dojechać marszrutką z Didube i jest to dość proste, bo jak już pisałem wcześniej naganiacze zapytani o kierunek od razu zaprowadzili nas do właściwego busika, w którym od razu zasnąłem. Na szczęście kierowca postanowił zadbać o to, abym nie przegapił nic po drodze i zaraz po wjeździe na autostradę postanowił nie zwracać uwagi na inne poruszające się pojazdy. Mieliśmy głośny klakson, więc to czyniło nas prawie królami na drodze. Ogólnie w przerwach pomiędzy skokami ciśnienia i myśleniem „tym razem to już koniec” pooglądałem sobie to co było dookoła. Po pierwsze droga – totalnie niedorobiona choć nowa. Nie potrafię tego dokładnie opisać, ale wyglądało to tak, jakby inżynier uznawał robotę za gotową po wylaniu asfaltu. Nikt nie zaprzątał sobie głowy ładnymi plastikowymi słupkami, ekranami dźwiękoszczelnymi i całym innym około drogowym stuffem, który by ułatwiał podróż i życie wokół autostrady. Pomiędzy jezdniami zamiast aluminiowych barierek stały betonowe klocki – to pewnie z oszczędności na służbach ratunkowych, które dzięki temu do wypadku nie miały sensu przyjeżdżać.
Niedaleko Gori pojawiły się łyse, porośnięte tylko trawą wzgórza wcześniej widoczne tylko jako zamazane kontury na horyzoncie. Można też było zobaczyć pewne świadectwa wojny, a może raczej wojen, w postaci prostych osiedli dla uchodźców z Południowej Osetii. Osiedla te zbudowano w sporej odległości od miasta nie myśląc o dostępie do kanalizacji, czy chociażby do szkół i sklepów, więc pomimo tego, że z daleka domki wyglądały schludnie, to jak zapewniała mnie siedząca obok kobieta panujące tam warunki były bardzo ciężkie. Nie wiem ile osób musiało opuścić Południową Osetię i ile takich osiedli jest w Gruzji, ale współczułem tym ludziom, którzy cierpieli z powodu nieuzasadnionej nienawiści.
Gori - lej po bombie kasetowej (fot. www.kaukaz.pl) |
W mieście Gori śladów wojny już nie widać. No, może poza wskazanymi mi przez jednego taksówkarza lejami po zakazanych bombach kasetowych, które miejscami pozostały w asfalcie. Bomby te są wyjątkowo paskudnym wynalazkiem rodzaju ludzkiego, bo są jak główki maku, przy czym ziarenkami są małe pociski odłamkowe lub zapalające. Jak bomba kasetowa uderzy w ziemię, to ładunki te są wyrzucane we wszystkie strony. Myślę, że małpa – praprzodek człowieka użyła pierwszego narzędzia w postaci znalezionego kamienia właśnie do morderstwa innego członka swojego stada. Tak już nam zostało, jesteśmy genetycznie skazani na wybijanie samych siebie i mamy wyjątkowe zdolności wymyślania różnych rodzajów broni. Ale wracając do bomb kasetowych, to muszę nadmienić, że ponad sto państw świata poparło zakaz ich używania wskazując je jako broń niehumanitarną. Polska, jako jeden z głównych posiadaczy tego rodzaju uzbrojenia zakazu nie poparła. Jeśli zaś chodzi o Gruzję, to czytałem i słyszałem wiele na temat oburzenia, jakie wywołało zastosowanie tych bomb przez Rosję w czasie wojny w 2008. W naszych mediach nic jednak nie mówi się na temat użycia tych samych bomb przez Gruzję w czasie bombardowania Południowej Osetii. W Gruzji też się raczej o tym nie mówi. Na wojnie cierpią tylko biedni ludzie, po jednej i po drugiej stronie. Ile ofiar było w Gori? Tak dokładnie nie wie nikt. Ale brat tego taksówkarza był podobno lekarzem pracującym przy identyfikacji i liczeniu zwłok i według jego relacji liczba ofiar po gruzińskiej stronie była mocno zaniżona. No, ale to tylko plotka…
Więcej informacji o zniszczeniach w Gori: http://www.kaukaz.pl/fotoreportaze/gori-po-wojnie.php
Więcej informacji o zniszczeniach w Gori: http://www.kaukaz.pl/fotoreportaze/gori-po-wojnie.php
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz